niedziela, 22 listopada 2015

hello, it's me


W tym roku postanowiłam rozpieścić samą siebie w tym jakże obfitym w prezenty mikołajkowo-urodzinowo-gwiazdkowym okresie i podaruję sobie, poza flakonem ukochanych perfum, które na dobrą sprawę i tak zrujnują mój budżet, bloga.
Ot tak, bo z jednej strony za tym tęsknię, a z drugiej może odrobina aktywności w tej wszechogarniającej stagnacji jakoś mnie rozrusza.
A tak mianem dygresji to byłam wczoraj na imprezie i kompletnie nie wiedziałam, co mam tam ze sobą zrobić, bo ostatnio dosłownie zajeżdżam płytę Halsey i Adele i, co tu dużo mówić, Pitbull to nie moja bajka. Ale na szczęście w zadymionym klubie odnalazłam bratnią duszę pod postacią barmana. Musiał widzieć emanujący z każdego centymetra mojego ciała egzystencjalny ból, bo na koniec wcisnął mi paragon z nagryzmolonym numerem telefonu. Gilmore Girls i One Tree Hill rodem z Krakowa. Nie wiem, czy akurat mi się "poszczęściło", czy pan ma to w zwyczaju (o czym nigdy się nie przekonam), ale zrzucę to na karb nowego tuszu do rzęs, bo moja porywająca osobowość leży gdzieś w ciemnym zaułku i dogorywa.
Myślę, że jeśli po ośmiu godzinach w pracy nagle przeniosę się do innej rzeczywistości, to przestanę katować się tym, że niby jestem tam, gdzie zawsze chciałam być, a i tak okazało się, że to wciąż nie to.
Coś gdzieś się ukaże, wrzucę tutaj link, żeby Was bardzo niesubtelnie przekierować w odpowiednie miejsce.
Jeśli macie pomysł, co chcielibyście przeczytać mojego autorstwa, to oczywiście możecie się nim podzielić w komentarzach. I najlepiej podpowiedzcie jak to zrobić, żeby doprowadzić jakieś opowiadanie do końca.
To tyle, bo jutro praca.

niedziela, 28 czerwca 2015

when did we lose our way {teaser}



Biały płotek a zanim soczyście zielona trawa. Zatrzymuje się i przygląda uważnie, chcąc znaleźć choćby jedno przesuszone źdźbło. Bezskutecznie. Trawnik przywodzi na myśl branżowe katalogi, które miał wątpliwy zaszczyt tworzyć. Wszystko dookoła jest wymuskane i na pokaz. Granatowa huśtawka w ogródku, komplet ratanowych mebli, wąż i zabawne żółte konewki w kształcie pszczółek przy wejściu do altany. Iluzja stworzona na potrzeby sąsiadów.
Furtka nie skrzypi, gdy popycha ją czubkiem buta. Po co się męczyć? Zatrzymuje się na moment i nasłuchuje. Drzwi jego samochodu zatrzaskują się gwałtownie. Wstrząsają nim dreszcze na myśl, że ktoś mógłby uszkodzić jego zdezelowane cacuszko. Tyle zbieranego przez lata materiału genetycznego szkoda byłoby zmarnować. Przebiegły uśmieszek wypełza na jego usta, gdy słyszy za plecami nieco niemrawy stukot stanowczo zbyt wysokich obcasów. Musi najeść się przewagą, dopóki ją posiada. Tak łatwo nie pozwoli wydrzeć jej sobie z rąk.
Farbowana blondynka ze spuszczoną głową przeciska się obok niego i szybkim krokiem podchodzi do białych drzwi wejściowych, na których gospodarz zawiesił wieniec z muszli, patyków oraz kamieni pochodzących z plaży. Wolno stąpa po kamiennych schodkach w liczbie trzech, nie spuszczając wzroku z tandetnej dekoracji. Opiera ramię na barierce i obserwuje, jak Mila męczy się z wciśnięciem klucza w zamek. Na metalowym kółeczku buja się gumowa figurka Ciasteczkowego Potwora.
Buntowniczka od siedmiu boleści.
— Może ci pomóc? — pyta wreszcie, prawie autentycznie zafrasowany nieporadnością, jaką wykazuje się na ogół stanowcza i wielce dojrzała siostrzyczka.
Prychnięcie jest wszystkim, co otrzymuje. Jego dobra passa trwa. Zagryza wnętrze policzka, z jawnym rozbawieniem wpatrując się w szamotaninę, która wkrótce obudzi sąsiadów i przykuje uwagę nigdy nie schodzącej z posterunku pani Smith. Samozwańczego szeryfa ulicy. Mógłby przysiąc, że w ciszy, jaka zapadła nad tą częścią Aldbeach, odsuwanie firanki zabrzmiałoby jak, nie przymierzając, huk przelatującego nad głową odrzutowca.
Ale, ale, nie czas na pielęgnację dobrych relacji międzysąsiedzkich. Travis ma przed sobą o wiele poważniejszy problem. Sto sześćdziesiąt szesnastoletnich centymetrów, które musi sprowadzić na dobrą, a może przynajmniej tę mniej wyboistą, drogę. On! Wielkie nieba, na to tego wieczoru - i każdego następnego aż do końca swych dni - się nie pisał.
Zaskoczenie goni zaskoczenie i chyba się starzeje, bo coś w tej sytuacji wyjątkowo go uwiera. Zamiast wypiąć pierś do przodu i dumnie wkroczyć do domu, który zapamiętał z dzieciństwa, jego noga zawisa w bezruchu nad progiem. Świadomość, że nie będzie już odwrotu, wprawia go w chwilowe odrętwienie. Dopiero gdy Mila wchodzi do kuchni i zapala małą lampkę na parapecie, uświadamia sobie, że odzwyczaił się od niewygodnego poczucia obowiązku, które nagle spadło na jego barki. Szum czajnika i zapach perfum pewnej tajemniczej szatynki, skutecznie rozpraszają strzępki sensownych myśli, powoli formujących się w jego głowie.
Przestąpiwszy próg, z ciężkim westchnieniem wchodzi do środka. Wzrok przykleja do jasnych paneli, kierując się w stronę kuchni. Im mniej szczegółów zapamięta, tym łatwiej będzie mu przebywać na nowo w tym domu. Podchodzi do niewielkiego stolika przy oknie i siada na krześle. Dobry punkt obserwacyjny, choć to on wolałby górować nad krzątającą się niespokojnie po pomieszczeniu istotą.
— Jesteś dzisiaj potwornie milczący — mówi, wrzucając do kubków po torebce pomarańczowej herbaty, którą zwykli pijać. Całe wieki temu.
To tak nierealne, że aż śmieszne, myśli, gdy kubek z Inspektorem Gadżetem ląduje na blacie tuż pod jego nosem. Para parzy mu podbródek, więc odchyla się i opiera o ścianę. Mnogość wspomnień, które lawiną zasypują jego umysł, przeraża go do szpiku kości. Reset w tym przypadku nie zadziałał. Wszystko, o czym tak mocno usiłował zapomnieć, wraca ze zdwojoną, może nawet potrojoną siłą.
Niepewnie sięga po naczynie, jakby obawiał się jego zawartości.
— To twoja ulubiona — ciche przypomnienie, całkowicie zbędne. Kilka kropel nieopatrznie wypływa poza wyszczerbiony brzeg.
Mila zrywa się ze swojego miejsca, sięga po ścierkę i już po chwili blat na nowo jest suchy i czysty. Siada z powrotem, a smukłe palce zaciskające się na porcelanie, stanowią niezbity dowód na to, że nie tylko on czuje się cholernie niezręcznie.
Czas staje w miejscu, gdy z jej ust wyrywa się ledwie słyszalne „przepraszam”. Niepewne i przerażone, jak pisklę pierwszy raz samo opuszczające gniazdo. Jak biała flaga wywieszona na froncie. To, co z nim zrobi, zależy tylko i wyłącznie od niego.
Piłka znów jest po jego stronie.
Tym razem jednak, wcale nie sprawia mu to satysfakcji.


Cóż, nigdy nie pisałam, że mam równo pod sufitem, prawda?

wtorek, 14 kwietnia 2015

caught under false pretenses



 
Zimny dotyk ściany i gorący jego ust. Tyle zapamięta z tej nocy, wepchnięta — nie całkiem ku swego zaskoczeniu — w ciemny zaułek na tyłach klubu. Odpadające z elewacji kawałki tynku chrzęszczą pod butami chłopaka, który w szkole jakoś nigdy nie zwraca na nią uwagi.
— Och, skarbie — sapie, przysysając się mocniej do jej wygiętej szyi. Co dziewięćdziesiąt osiem minut w języku angielskim pojawia się nowe słowo; średnio daje to piętnaście nieużywanych wcześniej wyrazów na dzień, a on wyskakuje z czymś tak pospolitym i wyświechtanym. Na dodatek żywi nadzieję, iż magiczne słowo-klucz, otworzy dla niego furtkę skrytą gdzieś pod cienkim materiałem jej granatowej sukienki.
Twoje niedoczekanie.
Ktoś życzliwy krzyczy w ich stronę, że powinni znaleźć sobie pokój, jeszcze zanim jej ręce stanowczo odepchną spocone ciało przewodniczącego szkoły. Wzrok ma mętny, cuchnie najtańszą wódką dostępną na rynku i kiepską wodą kolońską. Nawet robi jej się przykro, gdy obserwuje, jak wykrzywia usta w podkówkę i przytrzymuje się ściany. Skupiony na utrzymaniu równowagi, co w jego stanie wydaje się zadaniem niemalże niewykonalnym, nie zauważa, kiedy jego (nie)zdobyta nagroda wymyka mu się raz na zawsze.
Poprawia włosy i sukienkę, która nosi ślady białego tynku, do którego została przyparta prawie wbrew własnej woli. Pociera wargami o siebie, z radością odkrywając, że brzoskwiniowy błyszczyk pozostał na swoim miejscu. Bierze głęboki wdech i szykuje się do wyjścia na mokry od wieczornej ulewy parkingowy plac, kiedy czyjś stanowczy ucisk zatrzymuje ją w miejscu. Natychmiast rozpoznaje charakterystyczną woń męskich perfum. W końcu sama mu je kupiła na Boże Narodzenie. Trafiła w dziesiątkę. Nawet jej miękną kolana.
— Co ty, do cholery, wyprawiasz? — ostry jak brzytwa głos spycha ją na skraj przepaści. Powoli podnosi wzrok i napotyka spojrzenie zielonych, prawie przezroczystych tęczówek. Robi jej gorąco, a później zimno. Zimno i gorąco. Gorąco i znów zimno.
Każdemu jest w stanie odpyskować, nie pozostawiając na biednym delikwencie suchej nitki, ale jej brat znajduje się poza kręgiem żałosnych frajerów, którzy odchodzą z podkulonym ogonem. Jest odporny na jej dziewczęce zagrywki i zawsze stawia na swoim, co doprowadza ją do białej gorączki. Dlatego uwielbia go drażnić, a kombinacja złożona z bocznej uliczki oraz podpitego chłoptasia, który odpada z gry, zanim zdąży zetrzeć z jej ust połyskującą owocową warstwę błyszczyka, działa na niego niczym płachta na byka.
Uśmiecha się do siebie w myślach, gdy ciągnie ją za rękę przez zatłoczony parking i wcale nie delikatnie popycha na miejsce pasażera, a następnie zatrzaskuje drzwi i zajmuje siedzenie obok. Rusza z piskiem opon w ciemną noc, nerwowo bębniąc palcami o lśniącą powierzchnię kierownicy.
— Nigdy więcej tego nie rób — warczy, nie odrywając wzroku od jezdni.
Tak okazuje jej braterską miłość, o czym doskonale zdążyła się przekonać. Bo Travis Pearce dla swojej chorej, młodszej siostrzyczki jest w stanie zrobić absolutnie wszystko.

Droga upływa na uporczywym milczeniu z obydwu stron. Mila wierci się nerwowo w fotelu pasażera. Bóg jeden wie, kiedy ulotniła się jej odwaga i nastoletnia buta. Czarny pas wpija się w mostek, drażniąc stanowczo zbyt rozległy kawałek odsłoniętej skóry. Mogłaby poprawić siedzenie, ale w tej chwili boi się nawet oddychać. Spocone palce zaciskają się na wysłużonej tapicerce, w której wyczuwa liczne przetarcia i pęknięcia. Wnętrze wypełnia mieszanka ciężkich męskich perfum, resztek dymu papierosowego i czegoś jeszcze, co stanowi nieodłączny element wizerunku jej jakże ukochanego braciszka. Jedna paczka w uchwycie na kubek, druga we wnęce w desce rozdzielczej, trzecia w schowku po jej stronie, od którego plastikowe drzwiczki urwały się samoistnie podczas zbyt gwałtownego hamowania. Zielone pudełka z drażetkami, z których unosi się — wstrętny jej zdaniem — zapach eukaliptusa. Pech chce, że Travis jest od nich kompletnie i beznadziejnie uzależniony. Odczuwa naglącą ochotę, aby rzucić w jego stronę jakąś paskudną uwagę, ale zaciśnięta szczęka i palce lewej dłoni, które w jemu tylko znanym rytmie poruszają się na nodze, stanowią niezbity dowód na to, że nie jest najlepiej. Po raz pierwszy została przyłapana in flagranti. Co za pech, co za niefart.
I pomyśleć, że wszystkiemu winna jest przeklęta Macy. Matka chrzestna jej diabolicznej metamorfozy. Gdyby nie blondynka i ukryte motywy, które popchnęły ją do nawiązania bliższych relacji z Milą, nigdy nie zdecydowałaby się na tak drastyczne środki, mające zmusić Travisa, aby poczuł się za nią odpowiedzialny. Niczego nie mogła mu zarzucić, ale chciała więcej. Tak po prostu. W końcu jej również coś się od życia należy. Ot, zwykła siostrzana zazdrość o bujne i ekscytujące życie, jakie prowadzi jej brat.
Naiwnie wierzyła, że zawarta umowa i grubymi nićmi szyty sojusz, pomoże im obu. O ile ona odniosła połowiczny sukces, Macy wciąż trwa w bardzo nieciekawym położeniu. Wnioskując po spojrzeniach, jakie Travis posyłał tajemniczej nieznajomej, z którą zniknął na zapleczu klubu, do którego ona udała się jako sprzymierzeniec blondynki, jej szanse z zawrotną prędkością lecą w dół. Czyli tam, gdzie powinny się znajdować.
Przez chwilę zahacza myślą o tę niewinną istotę. Musi, a raczej na pewno jest od niej starsza, a paradoksalnie to Mila wyglądała jak jej starsza siostra. Może gdyby Macy nie zabrała jej któregoś popołudnia do znanej na całym świecie sieci drogerii i nie zaopatrzyła w zestaw startowy „dla brzydkiego kaczątka”, nie przypominałaby teraz zdesperowanej i gotowej na wszystko czterdziestolatki. Na szczęście w porę powiedziała stop. Jedyne, co sprawia, że nie czuje się jak schizofreniczka uwięziona we własnym ciele, to brzoskwiniowy posmak w ustach i resztki błyszczyku na jej wydatnych wargach. Tyle pracy, godziny przygotowań i na co to wszystko? Świat Travisa zawęził się do tamtego niepozornego stworzenia.
Uśmiecha się w ledwie dostrzegalny sposób. Z taką konkurencją Macy nie ma najmniejszych szans. Nie, żeby nie starała się przeciągnąć jej brata na swoją stronę. Nie ustanie dopóki w jej ręce nie wpadnie ten, o którym marzy od wieków. Czyli Travis.
Spogląda ukradkiem na brata. Wygląda na minimalnie spokojniejszego. Udobruchanego? W żadnym razie. Gra pozorów. Stopniowanie napięcia i odwleczenie w czasie tego, co nieuniknione. Poradzi sobie. Wywinie się, jak zawsze. Nikomu nie udaje się gniewać na nią zbyt długo. Teraz jej głowę zaprząta coś zupełnie innego. Musi znaleźć sposób, aby dowiedzieć się, kim była dziewczyna przy stoliku.
A sposoby na to są dwa. Jeden gorszy od drugiego. Może w gruncie rzeczy obydwie z Macy są siebie warte?



Krótko, ale to z dwóch powodów. Jeden dobry, drugi zły. W weekend do mojego domu przybywają ze schroniska dwa słodziaki i, jako że mam zamiar zostać treserką, pochłaniam w ilościach szkodzących zdrowiu wszelkie możliwe publikacje na ten temat. 
Drugi powód jest już mniej przyjemny - mianowicie na dniach czekają moją miejscowość jakieś szeroko pojęte problemy z dostępem do internetu, i już dzisiaj praktycznie go nie było, a za wszelką cenę chciałam coś wrzucić, więc uznajmy, że jak na tak długą przerwę, jesteśmy w stanie przymknąć oko na długość i treść. Pojawia się nowa bohaterka, której miało być poświęcone osobne opowiadanie, ale skoro staram się w bólach i męczarniach pociągnąć to, liczę, że jej obecność mi w tym pomoże.
Znikam, mam nadzieję, że nie na długo i odzyskam dostęp do świata w jakimś rozsądnym terminie.

sobota, 11 kwietnia 2015

pytanie

Pojawiło się bardzo nikłe światełko w tunelu i moje pytanie brzmi, czy ktoś jeszcze chciałby coś tutaj przeczytać?
Pytanie o tyle ma sens, że nie wiem, czy zapału wystarczy mi na jeden odcinek, czy może więcej i zastanawiam się, ile jeszcze będzie gnębić mnie ta historia, która na chwilę obecną jest całkowicie pozbawiona fabuły.
Faktem jest, że nie potrafię się z nimi raz na zawsze rozstać, ale równie dobrze mogę coś tam sobie bazgrać bez publikacji...
Jakieś wskazówki?

poniedziałek, 19 stycznia 2015

i fucked my way



To, że wciąż trzyma jej drobną dłoń w swojej, jest doprawdy… zdumiewające. Dawno powinna wziąć nogi za pas i uciec jak najdalej stąd, ale nie  - splotła swoje palce z jego, aby ukryć przeraźliwie dygoczącą rękę. Przez to wcale nie wyglądają, jakby to on prowadził ją Bóg wie gdzie i w jakim celu, ale jakby zmierzali tam razem, za obopólną zgodą. Nie jest przekonany, co tak naprawdę nie pasuje mu w tej sytuacji - fakt, że jest tak naiwna i pozwala wodzić się na pokuszenie, czy to, że nie pamięta, kiedy ostatni raz szedł z dziewczyną za rękę. Prawdopodobnie miało to miejsce jeszcze w podstawówce, gdy jako najładniejszy chłopiec w klasie, rozrabiaka i łamacz kobiecych serc, prowadzał się codziennie z inną ośmiolatką.
Idą między stolikami aż do pomalowanych na zielono drzwi. To czas na zweryfikowanie zamiarów. Dziewczyny takie jak ona wiedzą, że należy trzymać się od niego z daleka. Dziewczyny takie jak ona nie ośmielają się do niego uderzać. Wzdychają, marzą, ale swoich fantazji nie przekuwają w czyn. Dziewczyny takie jak ona chcą, aby ktoś je sponiewierał, zbrukał, a później wrócił niczym pies z podkulonym ogonem i korzył się u ich stóp. Dziewczyny takie jak ona pragną wszystkiego tego, czego chłopcy tacy jak on nigdy nie będą w stanie im dać. Są dla siebie wyzwaniem, próbą przetestowania czegoś nowego, czegoś, co nie ma prawa się udać.
Ta mała musi być wyjątkowo naiwną gąską, ale niech jej będzie. Następuje wiekopomna chwila. Prawdopodobnie jakiś maleńki wyrzut sumienia mógłby go powstrzymać, ale na jej nieszczęście, Travis niczego takiego nie wyczuwa. Wydaje mu się to dziwne, ale nie poświęca więcej czasu na roztkliwianie się. Dostanie to, po co przyszła. Najpierw jednakże wypadałoby ustalić kilka istotnych faktów.
Naciska klamkę i wprowadza dziewczynę do oświetlonego jaskrawymi jarzeniówkami pokoiku. Orzechowe biurko, zwykłe krzesło, szary regał, półki wypełnione rzędami segregatorów. Królestwo Molly, w którym zaszywa się od czasu do czasu, aby odetchnąć od tłoku i nieustannego harmidru głównej sali albo pobyć z Paulem, do czego za żadne skarby by się nie przyznała.
Rozgląda się niepewnie. Seledynowe ściany przywołują wspomnienie szpitalnych korytarzy, które niezmiennie wzbudzają w niej paniczny lęk. Cichy dźwięk zamykanych drzwi sprawia, że natychmiast odwraca się i widzi, jak brunet stojący tyłem w dżinsach, w których prezentuje się nieprzyzwoicie dobrze, powoli odrywa palce od klamki. Chciałoby się rzec z niejakim wahaniem, jakby czekając, aż to biedne dziewczę zacznie wrzeszczeć, żeby ją wypuścił, a wtedy zniknie tak samo szybko, jak pojawiła się w jego życiu.
Wygląda na to, że dostała dokładnie to, czego od samego początku chciała. A przecież przyszła tylko po to, aby podziękować za niespodziewany i zbyt kosztowny prezent. Narzuta. Kawałek miękkiego materiału, którego dotyk przywołuje na myśl puszystą sierść młodego kociaka, ocierającego się o jej łydkę. Pieszczota jest tak przyjemna, że najchętniej nigdy nie podnosiłaby się z łóżka. Obrazy, które przemykają pod jej powiekami, są aż nazbyt sugestywne. Otwiera oczy i z przerażeniem rejestruje, że miętówkowe tęczówki po raz enty tego wieczoru odbywają bezczelną wędrówkę po jej ciele. Czarne ubranie sprawia, że ten niesamowity kolor jeszcze bardziej wybija się na pierwszy plan. Jakby ktoś dodał do wody zaledwie kroplę zielonego barwnika.
Tego właśnie chciałaś?
W tej chwili nie jest już niczego pewna. Powinna się wycofać. Przeprosić za… kłopot. I drobne zamieszanie.
Tak, to wydaje się najrozsądniejsze wyjście. Jedyne. Przecież nie chce niczego, co mogłoby zajść w tym dusznym pomieszczeniu. Zaspokoiła swoją ciekawość, teraz niech wraca do poukładanego życia. 
Nerwowo zerka na drzwi. Wie, że on ją obserwuje. Musi wyglądać śmiesznie. Chciała dreszczyku emocji i przygody, a jedyne co czuje, to wilgoć zbierająca się pod powiekami. Co ona sobie myślała? To pytanie nie daje jej spokoju. Że nagle z zahukanego dziewczęcia przemieni się w pewną siebie kobietę? Że ma cokolwiek, co mogłoby go w niej zainteresować? Nonsens! Marzenia o nowej Kairze rozbryzgują się na wyłożonej linoleum podłodze. A towarzyszy temu jedynie martwa cisza - milczący świadek jej druzgocącej porażki.
Wystarczy jeden krok w stronę drzwi. Czuje na sobie ciężar jego wzroku. Czy rozczarowałaby go, gdyby dopadła teraz lekko rozchybotanej, smętnie zwisającej klamki? Uśmiechnąłby się kpiąco? Czy raczej bezwiednie pokiwał głową, od początku stawiając na taki rozwój wydarzeń?
Gdyby tylko umiała zignorować palące poczucie wstydu, które postawiło ją pod ścianą. Bijący od niej chłód wcale jej nie pomaga. Opuszkami palców splecionych za plecami dotyka zimnego tynku. Potrzebuje oparcia, czegoś dodatkowego poza wykładziną w odcieniu zgniłej zieleni. Potrzebuje usiąść. Potrzebuje tlenu.
W momencie, w którym jej stopy odrywają się od podłogi, Travis łapie ją w talii i przyciąga do siebie. Wątłe, stanowczo zbyt lekkie ciało, zgina się w pół.
— Nie mogę oddychać.
— Wiem.
Chciałaby zapytać skąd, ale kolejny zgubiony oddech wyciska z niej jedynie kilka łez. Kapią bezgłośnie na linoleum, które zdążyła szczerze znienawidzić.
Opiera się o biurko i sadza sobie dziewczynę między nogami, ani na chwilę nie poluzowując obręczy ze swoich ramion.
— Nic ci się nie stanie.
Pewność w jego głosie sprawia, że minimalnie się uspokaja.
— Skąd wiesz?
Odzyskuje względną trzeźwość umysłu i uświadamia sobie coś jeszcze. Męskie dłonie na jej ciele. Absolutne novum. Wykręca się z jego uścisku, choć czuje, że niechętnie ją puszcza i wraca na swoje miejsce. Pod ścianę.
— Nic złego nie dzieje się, gdy mam na sobie szczęśliwe bokserki.
Podrywa głowę i spogląda na jego poważną twarz.
— No co? Nie wierzysz? — Wyzwanie czai się w zielonych oczach.
Z niedowierzaniem i pogłębiającym się szkarłatem na twarzy patrzy, jak sięga do masywnej sprzączki. Metal brzdąka nieznajomo.
Skrzypnięcie drzwi i nagły podmuch gorącego powietrza. W progu staje niska dziewczyna z czerwonymi włosami. Nie bordowymi ani marchewkowymi, ale wściekle czerwonymi, które w lekko już przyklapniętych lokach otaczają okrągłą twarz. Jej wzrok zatrzymuje się na stojącej pod ścianą dziewczynie, po czym przeskakuje na Travisa aż wreszcie natyka się na dyndające końcówki skórzanego paska.
— Kurwa! — Rzuca i znika tak samo szybko, jak się pojawiła.
Kaira wykorzystuje moment konsternacji i wybiega z zaplecza. W wąskim korytarzu zderza się z Hunterem, który rozmawia z mężczyzną od uniesionej szklanki bursztynowego trunku.
— Myślałem, że…
Nim zdąży dokończyć, szatynka wymija go płynnym ruchem i kieruje się w stronę drzwi wyjściowych.
— Dobrze, że jesteś, Hunter. Odprowadzisz ją do domu. — Travis wskazuje na przeciskającą się przez tłum dziewczynę.
— Dlaczego ja? Przecież masz po drodze — prycha niezadowolony. Chłopiec na posyłki zawsze na miejscu.
— Zrobisz tak, dla mojego i jej komfortu psychicznego, jasne?
Walka na spojrzenia nie ma najmniejszego sensu. Niższy z mężczyzn okręca się na pięcie i odchodzi. Brunet może odetchnąć z ulgą.
— Ta mała namieszała ci w głowie? — W głosie przyglądającego się całej scenie motocyklisty rozbrzmiewa nutka wesołości.
— Nie. — Natychmiastowa odpowiedź i zdecydowany ton.
Wykrzywia usta w parszywym uśmieszku.
— W gaciach na pewno — kwituje i znika z pola widzenia, zanim do Pearce’a dotrze sens jego słów. 


Nic już z tego nie będzie.