poniedziałek, 19 stycznia 2015

i fucked my way



To, że wciąż trzyma jej drobną dłoń w swojej, jest doprawdy… zdumiewające. Dawno powinna wziąć nogi za pas i uciec jak najdalej stąd, ale nie  - splotła swoje palce z jego, aby ukryć przeraźliwie dygoczącą rękę. Przez to wcale nie wyglądają, jakby to on prowadził ją Bóg wie gdzie i w jakim celu, ale jakby zmierzali tam razem, za obopólną zgodą. Nie jest przekonany, co tak naprawdę nie pasuje mu w tej sytuacji - fakt, że jest tak naiwna i pozwala wodzić się na pokuszenie, czy to, że nie pamięta, kiedy ostatni raz szedł z dziewczyną za rękę. Prawdopodobnie miało to miejsce jeszcze w podstawówce, gdy jako najładniejszy chłopiec w klasie, rozrabiaka i łamacz kobiecych serc, prowadzał się codziennie z inną ośmiolatką.
Idą między stolikami aż do pomalowanych na zielono drzwi. To czas na zweryfikowanie zamiarów. Dziewczyny takie jak ona wiedzą, że należy trzymać się od niego z daleka. Dziewczyny takie jak ona nie ośmielają się do niego uderzać. Wzdychają, marzą, ale swoich fantazji nie przekuwają w czyn. Dziewczyny takie jak ona chcą, aby ktoś je sponiewierał, zbrukał, a później wrócił niczym pies z podkulonym ogonem i korzył się u ich stóp. Dziewczyny takie jak ona pragną wszystkiego tego, czego chłopcy tacy jak on nigdy nie będą w stanie im dać. Są dla siebie wyzwaniem, próbą przetestowania czegoś nowego, czegoś, co nie ma prawa się udać.
Ta mała musi być wyjątkowo naiwną gąską, ale niech jej będzie. Następuje wiekopomna chwila. Prawdopodobnie jakiś maleńki wyrzut sumienia mógłby go powstrzymać, ale na jej nieszczęście, Travis niczego takiego nie wyczuwa. Wydaje mu się to dziwne, ale nie poświęca więcej czasu na roztkliwianie się. Dostanie to, po co przyszła. Najpierw jednakże wypadałoby ustalić kilka istotnych faktów.
Naciska klamkę i wprowadza dziewczynę do oświetlonego jaskrawymi jarzeniówkami pokoiku. Orzechowe biurko, zwykłe krzesło, szary regał, półki wypełnione rzędami segregatorów. Królestwo Molly, w którym zaszywa się od czasu do czasu, aby odetchnąć od tłoku i nieustannego harmidru głównej sali albo pobyć z Paulem, do czego za żadne skarby by się nie przyznała.
Rozgląda się niepewnie. Seledynowe ściany przywołują wspomnienie szpitalnych korytarzy, które niezmiennie wzbudzają w niej paniczny lęk. Cichy dźwięk zamykanych drzwi sprawia, że natychmiast odwraca się i widzi, jak brunet stojący tyłem w dżinsach, w których prezentuje się nieprzyzwoicie dobrze, powoli odrywa palce od klamki. Chciałoby się rzec z niejakim wahaniem, jakby czekając, aż to biedne dziewczę zacznie wrzeszczeć, żeby ją wypuścił, a wtedy zniknie tak samo szybko, jak pojawiła się w jego życiu.
Wygląda na to, że dostała dokładnie to, czego od samego początku chciała. A przecież przyszła tylko po to, aby podziękować za niespodziewany i zbyt kosztowny prezent. Narzuta. Kawałek miękkiego materiału, którego dotyk przywołuje na myśl puszystą sierść młodego kociaka, ocierającego się o jej łydkę. Pieszczota jest tak przyjemna, że najchętniej nigdy nie podnosiłaby się z łóżka. Obrazy, które przemykają pod jej powiekami, są aż nazbyt sugestywne. Otwiera oczy i z przerażeniem rejestruje, że miętówkowe tęczówki po raz enty tego wieczoru odbywają bezczelną wędrówkę po jej ciele. Czarne ubranie sprawia, że ten niesamowity kolor jeszcze bardziej wybija się na pierwszy plan. Jakby ktoś dodał do wody zaledwie kroplę zielonego barwnika.
Tego właśnie chciałaś?
W tej chwili nie jest już niczego pewna. Powinna się wycofać. Przeprosić za… kłopot. I drobne zamieszanie.
Tak, to wydaje się najrozsądniejsze wyjście. Jedyne. Przecież nie chce niczego, co mogłoby zajść w tym dusznym pomieszczeniu. Zaspokoiła swoją ciekawość, teraz niech wraca do poukładanego życia. 
Nerwowo zerka na drzwi. Wie, że on ją obserwuje. Musi wyglądać śmiesznie. Chciała dreszczyku emocji i przygody, a jedyne co czuje, to wilgoć zbierająca się pod powiekami. Co ona sobie myślała? To pytanie nie daje jej spokoju. Że nagle z zahukanego dziewczęcia przemieni się w pewną siebie kobietę? Że ma cokolwiek, co mogłoby go w niej zainteresować? Nonsens! Marzenia o nowej Kairze rozbryzgują się na wyłożonej linoleum podłodze. A towarzyszy temu jedynie martwa cisza - milczący świadek jej druzgocącej porażki.
Wystarczy jeden krok w stronę drzwi. Czuje na sobie ciężar jego wzroku. Czy rozczarowałaby go, gdyby dopadła teraz lekko rozchybotanej, smętnie zwisającej klamki? Uśmiechnąłby się kpiąco? Czy raczej bezwiednie pokiwał głową, od początku stawiając na taki rozwój wydarzeń?
Gdyby tylko umiała zignorować palące poczucie wstydu, które postawiło ją pod ścianą. Bijący od niej chłód wcale jej nie pomaga. Opuszkami palców splecionych za plecami dotyka zimnego tynku. Potrzebuje oparcia, czegoś dodatkowego poza wykładziną w odcieniu zgniłej zieleni. Potrzebuje usiąść. Potrzebuje tlenu.
W momencie, w którym jej stopy odrywają się od podłogi, Travis łapie ją w talii i przyciąga do siebie. Wątłe, stanowczo zbyt lekkie ciało, zgina się w pół.
— Nie mogę oddychać.
— Wiem.
Chciałaby zapytać skąd, ale kolejny zgubiony oddech wyciska z niej jedynie kilka łez. Kapią bezgłośnie na linoleum, które zdążyła szczerze znienawidzić.
Opiera się o biurko i sadza sobie dziewczynę między nogami, ani na chwilę nie poluzowując obręczy ze swoich ramion.
— Nic ci się nie stanie.
Pewność w jego głosie sprawia, że minimalnie się uspokaja.
— Skąd wiesz?
Odzyskuje względną trzeźwość umysłu i uświadamia sobie coś jeszcze. Męskie dłonie na jej ciele. Absolutne novum. Wykręca się z jego uścisku, choć czuje, że niechętnie ją puszcza i wraca na swoje miejsce. Pod ścianę.
— Nic złego nie dzieje się, gdy mam na sobie szczęśliwe bokserki.
Podrywa głowę i spogląda na jego poważną twarz.
— No co? Nie wierzysz? — Wyzwanie czai się w zielonych oczach.
Z niedowierzaniem i pogłębiającym się szkarłatem na twarzy patrzy, jak sięga do masywnej sprzączki. Metal brzdąka nieznajomo.
Skrzypnięcie drzwi i nagły podmuch gorącego powietrza. W progu staje niska dziewczyna z czerwonymi włosami. Nie bordowymi ani marchewkowymi, ale wściekle czerwonymi, które w lekko już przyklapniętych lokach otaczają okrągłą twarz. Jej wzrok zatrzymuje się na stojącej pod ścianą dziewczynie, po czym przeskakuje na Travisa aż wreszcie natyka się na dyndające końcówki skórzanego paska.
— Kurwa! — Rzuca i znika tak samo szybko, jak się pojawiła.
Kaira wykorzystuje moment konsternacji i wybiega z zaplecza. W wąskim korytarzu zderza się z Hunterem, który rozmawia z mężczyzną od uniesionej szklanki bursztynowego trunku.
— Myślałem, że…
Nim zdąży dokończyć, szatynka wymija go płynnym ruchem i kieruje się w stronę drzwi wyjściowych.
— Dobrze, że jesteś, Hunter. Odprowadzisz ją do domu. — Travis wskazuje na przeciskającą się przez tłum dziewczynę.
— Dlaczego ja? Przecież masz po drodze — prycha niezadowolony. Chłopiec na posyłki zawsze na miejscu.
— Zrobisz tak, dla mojego i jej komfortu psychicznego, jasne?
Walka na spojrzenia nie ma najmniejszego sensu. Niższy z mężczyzn okręca się na pięcie i odchodzi. Brunet może odetchnąć z ulgą.
— Ta mała namieszała ci w głowie? — W głosie przyglądającego się całej scenie motocyklisty rozbrzmiewa nutka wesołości.
— Nie. — Natychmiastowa odpowiedź i zdecydowany ton.
Wykrzywia usta w parszywym uśmieszku.
— W gaciach na pewno — kwituje i znika z pola widzenia, zanim do Pearce’a dotrze sens jego słów. 


Nic już z tego nie będzie.