Zimny dotyk ściany i gorący jego ust. Tyle zapamięta z tej
nocy, wepchnięta — nie całkiem ku swego zaskoczeniu — w ciemny zaułek na tyłach
klubu. Odpadające z elewacji kawałki tynku chrzęszczą pod butami chłopaka,
który w szkole jakoś nigdy nie zwraca na nią uwagi.
— Och, skarbie — sapie, przysysając się mocniej do jej
wygiętej szyi. Co dziewięćdziesiąt osiem minut w języku angielskim pojawia się
nowe słowo; średnio daje to piętnaście nieużywanych wcześniej wyrazów na dzień,
a on wyskakuje z czymś tak pospolitym i wyświechtanym. Na dodatek żywi
nadzieję, iż magiczne słowo-klucz, otworzy dla niego furtkę skrytą gdzieś pod
cienkim materiałem jej granatowej sukienki.
Twoje niedoczekanie.
Ktoś życzliwy krzyczy w ich stronę, że powinni znaleźć sobie
pokój, jeszcze zanim jej ręce stanowczo odepchną spocone ciało przewodniczącego
szkoły. Wzrok ma mętny, cuchnie najtańszą wódką dostępną na rynku i kiepską
wodą kolońską. Nawet robi jej się przykro, gdy obserwuje, jak wykrzywia usta w
podkówkę i przytrzymuje się ściany. Skupiony na utrzymaniu równowagi, co w jego
stanie wydaje się zadaniem niemalże niewykonalnym, nie zauważa, kiedy jego
(nie)zdobyta nagroda wymyka mu się raz na zawsze.
Poprawia włosy i sukienkę, która nosi ślady białego tynku,
do którego została przyparta prawie wbrew własnej woli. Pociera wargami o
siebie, z radością odkrywając, że brzoskwiniowy błyszczyk pozostał na swoim
miejscu. Bierze głęboki wdech i szykuje się do wyjścia na mokry od wieczornej
ulewy parkingowy plac, kiedy czyjś stanowczy ucisk zatrzymuje ją w miejscu.
Natychmiast rozpoznaje charakterystyczną woń męskich perfum. W końcu sama mu je
kupiła na Boże Narodzenie. Trafiła w dziesiątkę. Nawet jej miękną kolana.
— Co ty, do cholery, wyprawiasz? — ostry jak brzytwa głos
spycha ją na skraj przepaści. Powoli podnosi wzrok i napotyka spojrzenie
zielonych, prawie przezroczystych tęczówek. Robi jej gorąco, a później zimno.
Zimno i gorąco. Gorąco i znów zimno.
Każdemu jest w stanie odpyskować, nie pozostawiając na
biednym delikwencie suchej nitki, ale jej brat znajduje się poza kręgiem
żałosnych frajerów, którzy odchodzą z podkulonym ogonem. Jest odporny na jej
dziewczęce zagrywki i zawsze stawia na swoim, co doprowadza ją do białej
gorączki. Dlatego uwielbia go drażnić, a kombinacja złożona z bocznej uliczki
oraz podpitego chłoptasia, który odpada z gry, zanim zdąży zetrzeć z jej ust
połyskującą owocową warstwę błyszczyka, działa na niego niczym płachta na byka.
Uśmiecha się do siebie w myślach, gdy ciągnie ją za rękę
przez zatłoczony parking i wcale nie delikatnie popycha na miejsce pasażera, a
następnie zatrzaskuje drzwi i zajmuje siedzenie obok. Rusza z piskiem opon w
ciemną noc, nerwowo bębniąc palcami o lśniącą powierzchnię kierownicy.
— Nigdy więcej tego nie rób — warczy, nie odrywając wzroku
od jezdni.
Tak okazuje jej braterską miłość, o czym doskonale zdążyła
się przekonać. Bo Travis Pearce dla swojej chorej, młodszej siostrzyczki jest w
stanie zrobić absolutnie wszystko.
Droga upływa na uporczywym milczeniu z obydwu stron. Mila
wierci się nerwowo w fotelu pasażera. Bóg jeden wie, kiedy ulotniła się jej odwaga
i nastoletnia buta. Czarny pas wpija się w mostek, drażniąc stanowczo zbyt
rozległy kawałek odsłoniętej skóry. Mogłaby poprawić siedzenie, ale w tej
chwili boi się nawet oddychać. Spocone palce zaciskają się na wysłużonej
tapicerce, w której wyczuwa liczne przetarcia i pęknięcia. Wnętrze wypełnia mieszanka
ciężkich męskich perfum, resztek dymu papierosowego i czegoś jeszcze, co
stanowi nieodłączny element wizerunku jej jakże ukochanego braciszka. Jedna
paczka w uchwycie na kubek, druga we wnęce w desce rozdzielczej, trzecia w
schowku po jej stronie, od którego plastikowe drzwiczki urwały się samoistnie
podczas zbyt gwałtownego hamowania. Zielone pudełka z drażetkami, z których
unosi się — wstrętny jej zdaniem — zapach eukaliptusa. Pech chce, że Travis
jest od nich kompletnie i beznadziejnie uzależniony. Odczuwa naglącą ochotę,
aby rzucić w jego stronę jakąś paskudną uwagę, ale zaciśnięta szczęka i palce
lewej dłoni, które w jemu tylko znanym rytmie poruszają się na nodze, stanowią niezbity
dowód na to, że nie jest najlepiej. Po raz pierwszy została przyłapana in flagranti.
Co za pech, co za niefart.
I pomyśleć, że wszystkiemu winna jest przeklęta Macy. Matka chrzestna
jej diabolicznej metamorfozy. Gdyby nie blondynka i ukryte motywy, które
popchnęły ją do nawiązania bliższych relacji z Milą, nigdy nie zdecydowałaby
się na tak drastyczne środki, mające zmusić Travisa, aby poczuł się za nią
odpowiedzialny. Niczego nie mogła mu zarzucić, ale chciała więcej. Tak po
prostu. W końcu jej również coś się od
życia należy. Ot, zwykła siostrzana zazdrość o bujne i ekscytujące życie, jakie
prowadzi jej brat.
Naiwnie wierzyła, że zawarta umowa i grubymi nićmi szyty
sojusz, pomoże im obu. O ile ona odniosła połowiczny sukces, Macy wciąż trwa w
bardzo nieciekawym położeniu. Wnioskując po spojrzeniach, jakie Travis posyłał
tajemniczej nieznajomej, z którą zniknął na zapleczu klubu, do którego ona
udała się jako sprzymierzeniec blondynki, jej szanse z zawrotną prędkością lecą
w dół. Czyli tam, gdzie powinny się znajdować.
Przez chwilę zahacza myślą o tę niewinną istotę. Musi, a
raczej na pewno jest od niej starsza, a paradoksalnie to Mila wyglądała jak jej
starsza siostra. Może gdyby Macy nie zabrała jej któregoś popołudnia do znanej
na całym świecie sieci drogerii i nie zaopatrzyła w zestaw startowy „dla
brzydkiego kaczątka”, nie przypominałaby teraz zdesperowanej i gotowej na
wszystko czterdziestolatki. Na szczęście w porę powiedziała stop. Jedyne, co
sprawia, że nie czuje się jak schizofreniczka uwięziona we własnym ciele, to
brzoskwiniowy posmak w ustach i resztki błyszczyku na jej wydatnych wargach.
Tyle pracy, godziny przygotowań i na co to wszystko? Świat Travisa zawęził się
do tamtego niepozornego stworzenia.
Uśmiecha się w ledwie dostrzegalny sposób. Z taką
konkurencją Macy nie ma najmniejszych szans. Nie, żeby nie starała się
przeciągnąć jej brata na swoją stronę. Nie ustanie dopóki w jej ręce nie wpadnie ten, o
którym marzy od wieków. Czyli Travis.
Spogląda ukradkiem na brata. Wygląda na minimalnie
spokojniejszego. Udobruchanego? W żadnym razie. Gra pozorów. Stopniowanie
napięcia i odwleczenie w czasie tego, co nieuniknione. Poradzi sobie. Wywinie
się, jak zawsze. Nikomu nie udaje się gniewać na nią zbyt długo. Teraz jej
głowę zaprząta coś zupełnie innego. Musi znaleźć sposób, aby dowiedzieć się,
kim była dziewczyna przy stoliku.
A sposoby na to są dwa. Jeden gorszy od drugiego. Może w
gruncie rzeczy obydwie z Macy są siebie warte?
Krótko, ale to z dwóch powodów. Jeden dobry, drugi zły. W weekend do mojego domu przybywają ze schroniska dwa słodziaki i, jako że mam zamiar zostać treserką, pochłaniam w ilościach szkodzących zdrowiu wszelkie możliwe publikacje na ten temat.
Drugi powód jest już mniej przyjemny - mianowicie na dniach czekają moją miejscowość jakieś szeroko pojęte problemy z dostępem do internetu, i już dzisiaj praktycznie go nie było, a za wszelką cenę chciałam coś wrzucić, więc uznajmy, że jak na tak długą przerwę, jesteśmy w stanie przymknąć oko na długość i treść. Pojawia się nowa bohaterka, której miało być poświęcone osobne opowiadanie, ale skoro staram się w bólach i męczarniach pociągnąć to, liczę, że jej obecność mi w tym pomoże.
Znikam, mam nadzieję, że nie na długo i odzyskam dostęp do świata w jakimś rozsądnym terminie.