Podania słowiańskie głoszą, iż
pierwszy sen na nowym miejscu ma dla śniącego znaczenie niezwykle istotne i
zazwyczaj się sprawdza. Zaraz po przebudzeniu powinno unikać się patrzenia w
okno, aby nie uleciały żadne, nawet najdrobniejsze szczegóły obrazów, które
jeszcze niedawno przewijały się pod zamkniętymi powiekami.
Kaira nie musiała trzymać się tej
zasady zbyt kurczowo. Gdy usiadła na piankowym materacu ułożonym pod ścianą,
wizja jasnozielonych tęczówek ani odrobinę nie wyblakła. Wciąż miała je przed
oczami i nawet po kilkuminutowym wpatrywaniu się w szybę, ich intensywność wciąż
pozostawała taka sama. Przypomniała sobie coś i na jej ustach pojawił się nikły
uśmiech. Babcia zwykła mawiać, że kto ma oczy zielone, tego czeka życie
szalone. Szatynka, którą matka natura obdarzyła takim właśnie zestawem
patrzałek, powątpiewała w prawdziwość
tego stwierdzenia. Poziom szaleństwa i niezmiennie towarzyszącej mu
spontaniczności oscylował wciąż dookoła tej samej, żenująco niskiej granicy, czyli
gdzieś w okolicach zera. Mało było w jej życiu zaskakujących sytuacji. Gdyby
ktoś zdecydował się nakręcić o niej film, byłaby to najnudniejsza i wyjątkowo bezbarwna
produkcja kinowa, jaką kiedykolwiek wyświetlono na dużym ekranie.
Bohaterka to dwudziestojednoletnia
studentka kierunku, który nie odgrywałby jakiejś szczególnej roli. Spokojna,
poukładana, grzeczna. Słowem – wzór cnót wszelakich, choć kilka drobnych występków,
które nie zyskałyby aprobaty rodziny, na pewno na jej koncie by się znalazło.
Kaira dbała o to, aby nie być postrzegana jako chodzący ideał. O ile w domu mogło się takie zachowanie przełożyć na coś
dobrego – przeważnie święty spokój i skupienie uwagi na kimś bądź czymś innym –
o tyle wśród rówieśników uznawane było za cechę nie do przyjęcia. Szatynka
chciała zdobyć przychylność szkolnych kolegów i koleżanek, a jej sposobem na pozyskanie
oddanej grupki znajomych, było wspomaganie ich w nauce, które przeważnie
polegało na pozwalaniu odpisywania od siebie zadań domowych i tych na
klasówkach. Nie trzeba chyba wspominać, że takie swoiste uwielbienie osiągało punkt
kulminacyjny tuż przed dzwonkiem na lekcję albo w momencie, gdy nauczyciel
uraczył uczniów znienawidzoną przez każdego, jakże podłą i okrutną formułką „a
teraz proszę wyciągnąć karteczki”. Jednakże Kaira zdawała się tego nie
zauważać; przez chwilę była jedną z nich i tylko to się wtedy liczyło. Aż do
czasu, kiedy opuściła mury liceum i sztywne zasady zamieniła na typowo
uniwersyteckie podejście do nauki. Od teraz była kowalem własnego losu, nikt
nie mógł jej zmusić do posłusznego siedzenia na wykładzie, piłka była po jej stronie. Z dziewczyny desperacko pragnącej wkupić się w łaski równolatków, stała
się odrębnym, samowystarczalnym atomem, który podejmował niezależne i świadome
decyzje. Szereg z nich zaprowadził ją do nadmorskiej miejscowości oraz
skromnego, niemal klaustrofobicznego mieszkanka, które już wkrótce miała nadzieję nazwać
swoim miejscem na ziemi.
Na razie musi sprawić sobie porządne łóżko i
dowiedzieć się, kim był właściciel tajemniczych, zielonych niczym ulubione
miętówki oczu.
Zawsze żałowałam, że nie mam zielonych oczu. W sumie nie mam pojęcia, co powinnam napisać o tym prologu. Może jedynie tyle, że jest napisany naprawdę świetnym językiem, tylko pozazdrościć. Prolog ma to do siebie, że nakreśla pewien obraz, ale nie zdradza wiele, dlatego ja czekam aż pojawi się tutaj coś więcej. :)
OdpowiedzUsuń