W tym roku postanowiłam rozpieścić samą siebie w tym jakże obfitym w prezenty mikołajkowo-urodzinowo-gwiazdkowym okresie i podaruję sobie, poza flakonem ukochanych perfum, które na dobrą sprawę i tak zrujnują mój budżet, bloga.
Ot tak, bo z jednej strony za tym tęsknię, a z drugiej może odrobina aktywności w tej wszechogarniającej stagnacji jakoś mnie rozrusza.
A tak mianem dygresji to byłam wczoraj na imprezie i kompletnie nie wiedziałam, co mam tam ze sobą zrobić, bo ostatnio dosłownie zajeżdżam płytę Halsey i Adele i, co tu dużo mówić, Pitbull to nie moja bajka. Ale na szczęście w zadymionym klubie odnalazłam bratnią duszę pod postacią barmana. Musiał widzieć emanujący z każdego centymetra mojego ciała egzystencjalny ból, bo na koniec wcisnął mi paragon z nagryzmolonym numerem telefonu. Gilmore Girls i One Tree Hill rodem z Krakowa. Nie wiem, czy akurat mi się "poszczęściło", czy pan ma to w zwyczaju (o czym nigdy się nie przekonam), ale zrzucę to na karb nowego tuszu do rzęs, bo moja porywająca osobowość leży gdzieś w ciemnym zaułku i dogorywa.
Myślę, że jeśli po ośmiu godzinach w pracy nagle przeniosę się do innej rzeczywistości, to przestanę katować się tym, że niby jestem tam, gdzie zawsze chciałam być, a i tak okazało się, że to wciąż nie to.
Coś gdzieś się ukaże, wrzucę tutaj link, żeby Was bardzo niesubtelnie przekierować w odpowiednie miejsce.
Jeśli macie pomysł, co chcielibyście przeczytać mojego autorstwa, to oczywiście możecie się nim podzielić w komentarzach. I najlepiej podpowiedzcie jak to zrobić, żeby doprowadzić jakieś opowiadanie do końca.
To tyle, bo jutro praca.