Biały płotek a zanim soczyście zielona trawa. Zatrzymuje się
i przygląda uważnie, chcąc znaleźć choćby jedno przesuszone źdźbło.
Bezskutecznie. Trawnik przywodzi na myśl branżowe katalogi, które miał wątpliwy
zaszczyt tworzyć. Wszystko dookoła jest wymuskane i na pokaz. Granatowa huśtawka
w ogródku, komplet ratanowych mebli, wąż i zabawne żółte konewki w kształcie
pszczółek przy wejściu do altany. Iluzja stworzona na potrzeby sąsiadów.
Furtka nie skrzypi, gdy popycha ją czubkiem buta. Po co się
męczyć? Zatrzymuje się na moment i nasłuchuje. Drzwi jego samochodu zatrzaskują
się gwałtownie. Wstrząsają nim dreszcze na myśl, że ktoś mógłby uszkodzić jego
zdezelowane cacuszko. Tyle zbieranego przez lata materiału genetycznego szkoda
byłoby zmarnować. Przebiegły uśmieszek wypełza na jego usta, gdy słyszy za
plecami nieco niemrawy stukot stanowczo zbyt wysokich obcasów. Musi najeść się
przewagą, dopóki ją posiada. Tak łatwo nie pozwoli wydrzeć jej sobie z rąk.
Farbowana blondynka ze spuszczoną głową przeciska się obok
niego i szybkim krokiem podchodzi do białych drzwi wejściowych, na których
gospodarz zawiesił wieniec z muszli, patyków oraz kamieni pochodzących z plaży.
Wolno stąpa po kamiennych schodkach w liczbie trzech, nie spuszczając wzroku z
tandetnej dekoracji. Opiera ramię na barierce i obserwuje, jak Mila męczy się z
wciśnięciem klucza w zamek. Na metalowym kółeczku buja się gumowa figurka
Ciasteczkowego Potwora.
Buntowniczka od siedmiu boleści.
— Może ci pomóc? — pyta wreszcie, prawie autentycznie zafrasowany
nieporadnością, jaką wykazuje się na ogół stanowcza i wielce dojrzała
siostrzyczka.
Prychnięcie jest wszystkim, co otrzymuje. Jego dobra passa
trwa. Zagryza wnętrze policzka, z jawnym rozbawieniem wpatrując się w
szamotaninę, która wkrótce obudzi sąsiadów i przykuje uwagę nigdy nie
schodzącej z posterunku pani Smith. Samozwańczego szeryfa ulicy. Mógłby
przysiąc, że w ciszy, jaka zapadła nad tą częścią Aldbeach, odsuwanie firanki
zabrzmiałoby jak, nie przymierzając, huk przelatującego nad głową odrzutowca.
Ale, ale, nie czas na pielęgnację dobrych relacji międzysąsiedzkich.
Travis ma przed sobą o wiele poważniejszy problem. Sto sześćdziesiąt
szesnastoletnich centymetrów, które musi sprowadzić na dobrą, a może
przynajmniej tę mniej wyboistą, drogę. On! Wielkie nieba, na to tego wieczoru -
i każdego następnego aż do końca swych dni - się nie pisał.
Zaskoczenie goni zaskoczenie i chyba się starzeje, bo coś w
tej sytuacji wyjątkowo go uwiera. Zamiast wypiąć pierś do przodu i dumnie
wkroczyć do domu, który zapamiętał z dzieciństwa, jego noga zawisa w bezruchu
nad progiem. Świadomość, że nie będzie już odwrotu, wprawia go w chwilowe
odrętwienie. Dopiero gdy Mila wchodzi do kuchni i zapala małą lampkę na
parapecie, uświadamia sobie, że odzwyczaił się od niewygodnego poczucia
obowiązku, które nagle spadło na jego barki. Szum czajnika i zapach perfum
pewnej tajemniczej szatynki, skutecznie rozpraszają strzępki sensownych myśli,
powoli formujących się w jego głowie.
Przestąpiwszy próg, z ciężkim westchnieniem wchodzi do
środka. Wzrok przykleja do jasnych paneli, kierując się w stronę kuchni. Im
mniej szczegółów zapamięta, tym łatwiej będzie mu przebywać na nowo w tym domu.
Podchodzi do niewielkiego stolika przy oknie i siada na krześle. Dobry punkt
obserwacyjny, choć to on wolałby górować nad krzątającą się niespokojnie po
pomieszczeniu istotą.
— Jesteś dzisiaj potwornie milczący — mówi, wrzucając do
kubków po torebce pomarańczowej herbaty, którą zwykli pijać. Całe wieki temu.
To tak nierealne, że aż śmieszne, myśli, gdy kubek z
Inspektorem Gadżetem ląduje na blacie tuż pod jego nosem. Para parzy mu
podbródek, więc odchyla się i opiera o ścianę. Mnogość wspomnień, które lawiną
zasypują jego umysł, przeraża go do szpiku kości. Reset w tym przypadku nie
zadziałał. Wszystko, o czym tak mocno usiłował zapomnieć, wraca ze zdwojoną,
może nawet potrojoną siłą.
Niepewnie sięga po naczynie, jakby obawiał się jego
zawartości.
— To twoja ulubiona — ciche przypomnienie, całkowicie
zbędne. Kilka kropel nieopatrznie wypływa poza wyszczerbiony brzeg.
Mila zrywa się ze swojego miejsca, sięga po ścierkę i już po
chwili blat na nowo jest suchy i czysty. Siada z powrotem, a smukłe palce
zaciskające się na porcelanie, stanowią niezbity dowód na to, że nie tylko on
czuje się cholernie niezręcznie.
Czas staje w miejscu, gdy z jej ust wyrywa się ledwie
słyszalne „przepraszam”. Niepewne i przerażone, jak pisklę pierwszy raz samo
opuszczające gniazdo. Jak biała flaga wywieszona na froncie. To, co z nim
zrobi, zależy tylko i wyłącznie od niego.
Piłka znów jest po jego stronie.
Tym razem jednak, wcale nie sprawia mu to satysfakcji.
Cóż, nigdy nie pisałam, że mam równo pod sufitem, prawda?