sobota, 8 listopada 2014

you call the shots babe



Betonowy pomost kończy się jakieś pięć, góra siedem centymetrów od czubków czarnych szpilek. Teraz już wie, że słono za nie przepłaciła. I na pewno nie powinna zakładać ich na długi spacer nadmorską promenadą. Jeśli chciałaby być ze sobą całkowicie szczera, musiałaby stwierdzić, że cała ta wyprawa zdecydowanie nie była najlepszym z jej pomysłów. Miewała korzystniejsze, szczególnie te, które zakładały siedzenie cicho jak mysz i nie wychylanie się spod swojej miotły. Tak było lepiej. Bezpieczniej. I w jej stylu.
Z każdym krokiem, który przybliżał ją do celu, traciła odrobinę z pierwotnej odwagi. Teraz nie zostało jej już zbyt wiele. Okruch. Dogasający ogarek. Niepokój wylazł z ukrycia, gdy stanęła twarzą w twarz ze złotą czaszką, dumnie zdobiącą wschodnią ścianę pospolitego niskiego, szarego budynku na przystani. Przez chwilę nieruchomo wpatrywała się w naprawdę przyzwoity kawałek street artu. Konwencja trąciła lekko kiczem, ale autorowi graffiti nie sposób było odmówić talentu. Na niewielkim placyku przed klubem stało kilka zaparkowanych czarnych motocykli. Z takiej odległości nie była w stanie dosłyszeć żadnych dźwięków dobiegających z wnętrza, ale już bez tego, po pobieżnej ocenie, miała uzasadnione podejrzenia, żeby wnioskować, że będzie pasować tam jak kwiatek do kożucha. Wątpliwości zalały ją niczym fala kulminacyjna. Zrobiła parę kroków do tyłu i skręciła w lewo, na molo.
Po piętnastu minutach tępego wpatrywania się w bezkres zatoki jest odrobinę przemarznięta i bardziej skołowana niż na początku. Woda chlupie w starych oponach porośniętych zielonkawymi glonami. Przycumowane do brzegu żaglówki kołyszą się miękko. Jedyne jasne punkty w bezkresnej, czarnej dziurze. Wystarczy jeden nierozważny ruch, chwila nieuwagi, zagapienie się w dal i nieszczęście gotowe. Aż strach pomyśleć, co mogłoby się wydarzyć, gdyby cienki obcas zaplątał się w rzuconą nieopodal starą, rozerwaną rybacką sieć. Tyle możliwości, wszystkie na swój sposób intrygujące.
Nie dzisiaj.
W wąskiej uliczce słychać pojedyncze głosy. Przezornie najpierw odsuwa się od krawędzi, żeby móc spokojnie odwrócić się na pięcie. Po co tak wcześnie kusić los? Grupa wyrostków szybko znika z pola widzenia. Nie zaszczycają jej nawet przelotnym spojrzeniem. Długość ani szerokość geograficzna nie odgrywają żadnej roli. Niektórzy zawsze i wszędzie pozostają niewidzialni.
Pomarszczona tafla wody nie przykuwa dłużej jej uwagi. Stwierdza, że już się napatrzyła. Czas do domu. Melodyjny stukot obcasów dodaje rezonu i tylko utwierdza w przekonaniu, że podjęła słuszną decyzję. Spuszcza wzrok, kiedy przychodzi jej obejść lokal z kiepskim logo na murze. Co w ogóle podkusiło ją, żeby zjawiać się w tym miejscu? Odpowiedź jest oczywista, ale teraz wykazuje się daleko idącą ignorancją.
Miętówkowe spojrzenie, powtarza natrętny głos, który na stałe zamieszkał w jej głowie.
– To niedorzeczne – mruczy, całą uwagę koncentrując na nierównych płytach chodnikowych.
Powinna była trzymać się tego, co powiedziała dziewczyna ze sklepu i spojrzeć prawdzie w oczy. Nie ma szans. Racjonalizm przede wszystkim. Trzeba porzucić zapalczywość i szalone pomysły i wrócić do nudy i rutyny. Chłopak ze snów.
Też mi coś.
Kręci głową i przyspiesza nieznacznie kroku. Im szybciej dotrze z powrotem do domu, tym lepiej.
So have you got the guts…
Alex Turner sprawia, że zatrzymuje się jak sparaliżowana. Piosenka, która zdominowała wszystkie jej playlisty na przestrzeni ostatniego roku. Katowana do upadłego, a wciąż  bezapelacyjny number one. Retoryczne, rzucone od niechcenia pytanie? A może zaczepne i kuszące wyzwanie? Istota kryje się w trzech prostych słowach - czy się ośmieli? Co ma do stracenia? Ociupinę własnej godności i szacunku dla samej siebie, kilka gramów złudzeń. Nic, czego wcześniej by nie przerabiała. Jakoś to przełknie. Co może zyskać? Nie wie, ale istnieje wyłącznie jeden sposób, aby się o tym przekonać. Haust wieczornego powietrza dla pokrzepienia. Dłoń zaciska się na zimnej klamce.


Dzięki ci, Panie, za bilard, myśli brunet, gdy masywna sylwetka Paula oddala się do pokrytego zielonym suknem stołu. Teraz może spokojnie skupić się na obiekcie swoich obserwacji. Roztrząsanie pobudek, które przyprowadziły ją tutaj, zostawi sobie na później. Są inne, palące i o niebo przyjemniejsze kwestie, których kontemplacji warto się oddać. Z satysfakcją odnotowuje, że jest na co popatrzeć.
Mierzy ją nieśpiesznym spojrzeniem od stóp do głów, zatrzymując wzrok w miejscach, które prawdziwy dżentelmen powinien ominąć. Masywny zegarek na srebrnej bransolecie minutę temu wybił dziewiątą wieczorem. Dobre wychowanie odeszło w zapomnienie. Galanteria ponownie da o sobie znać o poranku. Skromna, bordowa sukienka robi dokładnie to, do czego została stworzona - miękko spowija dziewczęcą, szczupłą sylwetkę, subtelnie zaokrągloną w strategicznych rejonach. Akcentuje wąską talię i zgrabne nogi, w nienachalny i wykwintny sposób. Idealna długość, dopasowany do tonu skóry kolor i, co najważniejsze, odpowiedni rozmiar. Nie wygląda, jakby pożyczyła sukienkę od młodszej siostry. Nic niczego nie opina, nic znikąd się nie wylewa. Prostota, klasa, tajemnica. Rozkosz i sama słodycz.
Odchyla się na odrapanym krześle z idiotycznym uśmieszkiem na ustach. Jest świadom jego obecności, ale nie potrafi się przed nim powstrzymać. Samo patrzenie na nią sprawia mu niewypowiedzianą przyjemność. Jego mózg wysyła czytelny komunikat w dolne partie. Zanim zdąży się zorientować w sytuacji, powoli okrąża stolik i już zmierza w jej kierunku.
Ciekawskie oczy dziecka błądzą po szarych ścianach i ciemnych zakamarkach przestronnej sali. Kilka masywnych kolumn podtrzymuje niski sufit, z którego zwisają proste, czarne żyrandole. Większość stolików jest pustych, ale szerokie filary zasłaniają widok na pozostałe. Solidny bar lśni w blasku ostrych żarówek. Flakonik z kadzidełkiem stoi samotnie na blacie. Cienka spirala dymu pnie się ku górze w monotonnym tempie.
Jest zaskoczona tym, co widzi. Jeśli spodziewała się podrzędnej punkrockowej knajpy pełnej życiowych wykolejeńców, najwyraźniej trafiła pod zły adres. Tutaj powietrze wypełnione jest słodkim, egzotycznym zapachem, a kryształowe popielniczki skrzą czystością. Nie czuć zwietrzałych trunków ani duszącej woni tytoniu. Gołym okiem widać kobiecą rękę.
Przyjemna aranżacja w żaden sposób nie wpływa na nią kojąco. Niepewnie przesuwa dłonią po rozwianych wiatrem kosmykach. Panująca na dworze wilgoć lekko spuszyła je i splątała. Mężczyźni siedzący przy jednym ze stolików wybuchają głośnym śmiechem. Któryś z nich dostrzega zagubioną owieczkę, w każdej chwili gotową do ucieczki. Posyła jej spojrzenie znad szerokiej szklanki z czymś, co prawdopodobnie jest starym, dobrym Jack’iem, po czym kurtuazyjnie kiwa głową i powraca do rozmowy z towarzyszami.
Instynktownie cofa się o krok i wpada na coś wysokiego i twardego. Nim uda jej się pospiesznie wybąkać przeprosiny, ciężkie dłonie lądują na wąskich biodrach.
– Dlaczego uciekasz? – pyta znajomy głos.
Minimalnie się rozluźnia, gdy ciepły szept wplata się w jej włosy. Została przyłapana na gorącym uczynku.
Travis bezbłędnie orientuje się w sytuacji i nie czeka na kolejny ruch z jej strony. Swoje już zrobiła, przychodząc tutaj. Oczywiście dla niego. Co do tego nie ma najmniejszych nawet wątpliwości.
Czym prędzej łapie ją za rękę i ciągnie do swojego stolika. Dobrze się składa, że wybrał ustronne miejsce. Zaciemniony kąt i dwa filary zapewniające maksimum prywatności. Nie chciał, żeby zawracano mu głowę, ale po raz kolejny dla niej jest w stanie zrobić wyjątek. Czuje, że bardzo łatwo mogłoby mu to wejść w krew.
Sadza ją na rozchybotanym krześle niczym szmacianą lalkę. Przez ułamek sekundy ma ochotę sięgnąć po skórzaną ramoneskę, ale w ostatnim momencie porzuca ten pomysł. Próbuje ukryć drżące dłonie w jej kieszeniach. Nieumiejętnie. Zauważył. Podobnie jak rozbiegany wzrok zastraszonego zwierzęcia i nieporadność, czającą się w jej ruchach.
Musi przejąć pałeczkę.
Travis pochyla się nad dziewczyną, z jedną dłonią wspartą o chłodny blat, drugą zaciśniętą na oparciu jej krzesła. Czuje się uwięziona. Wcześniejsze poczucie ulgi rozpływa się w powietrzu niczym kamfora. Spina się, ale strach nie zdąża na czas, spłoszony przez skierowanie jej myśli na inne tory.
– Napijesz się czegoś?
Ledwo dostrzegalne skinienie. Odwraca się w jego stronę. Miętowe tęczówki wpatrują się w nią z zaskakującym spokojem i pewnością. Całkowicie kontroluje sytuację. Chyba jej to odpowiada. Przyzwyczaiła się, że ktoś inny trzyma ster. Nie ma nic przeciwko, żeby to on napisał scenariusz tego wieczoru.
– Mają tutaj sok?
– Zobaczę, co da się zrobić. – Mruga i znika za masywną kolumną.
Nie potrafi okiełznać głupkowatego uśmiechu, który zdaje się już na dobre zadomowił się na jego ustach. Jest w niej coś niebywale rozbrajającego. W porównaniu z dziewczynami, które do tej pory stawały na jego drodze, stanowi coś w rodzaju pojedynczej sztuki wymarłego niemalże gatunku. Zagrożonego okazu, który należy objąć ochroną. Dobry Boże, chętnie podjąłby się tej misji.
Staje przy barze i zamawia szklankę soku. Trafia na porzeczkowy. Barmanka, która zastępuje Molly, posyła mu przydługie spojrzenie. Na próżno. Robi na nim wrażenie podobne do ziarnka piasku na pustyni. Płaci za napój i wraca do stolika. Jej obecność przy nim bierze za dobrą monetę. Pochyla się nad blatem ze wzrokiem utkwionym w słodkiej buźce.
– Mógłbym wpatrywać się w ciebie całe wieki…
Rumieniec.
–… ale nie ukrywam, że twoja obecność w naszych skromnych progach wyjątkowo mnie nurtuje.
Szatynka nerwowo przygryza dolną wargę. Zabawne. Zupełnie nie przewidziała takiego obrotu spraw. Kolejny dowód na to, że odrobina spontaniczności nie przynosi niczego dobrego. Czuje, że wszelakie sensowne myśli wywietrzały jej z głowy. Bardzo chciałaby wyglądać na pewną siebie, ale przeciągające się milczenie zdradza naprędce utkany plan.
Wzdycha zrezygnowana i podnosi wzrok. Światło lamp wydobywa z jego włosów czekoladowe refleksy.
– Musisz o czymś wiedzieć – zaczyna niepewnie jak akrobata, stawiający pierwszy krok na cienkiej linie.
W zielonych oczach pojawia się żywe zainteresowanie. Podpiera brodę na pięści i bezwstydnie wpatruje się w urocze rumieńce na jej policzkach. Na pewno są naturalne, wywołane zakłopotaniem, a nie wprawnymi muśnięciami pędzla. Smukłe palce o krótkich, lekko zaokrąglonych paznokciach, pociągniętych mlecznym lakierem, zaciskają się na szklance. Cienka niczym pajęcza nić bransoletka co chwilę miękko spływa po szczupłym nadgarstku. Tylko perfumy, których użyła, całkowicie do niej nie pasują. Ich zapach spowija go jak sieć i nie jest w stanie logicznie myśleć.  W istocie w ogóle nie jest w stanie myśleć, może tylko czuć, a jest co. Gdyby zamknął oczy i skupił się na uwodzicielskim zapachu, prawdopodobnie byłby w stanie zapomnieć o tym, z kim ma do czynienia. A wtedy mógłby przeszarżować. Tego by nie chciał. Jest taka ujmująca i urzekająca. I w tym doznaniu całkowicie dziewicza. Nawet fakt, że czyta z niej jak z otwartej księgi, nie redukuje jego ekscytacji. Jeśli chce igrać z ogniem, nie będzie jej powstrzymywał. Niech się nim nacieszy. Przyszła tu dla niego. Oto on, Travis Pearce oddaje się kobiecie na srebrnej tacy. Po raz pierwszy. Czy ostatni? Któż to wie...
Twoje zdrowie, piękna.
– Tu jesteś! – Zziajany Hunter, nie bacząc na nic, dopada krzesła i siada ciężko, dysząc głośno. – Dzwonię do ciebie od godziny – mówi z wyrzutem.
– Pali się? – Głos bruneta pozbawiony jest śladowych ilości sympatii i ciekawości.
– No nie, ale…
– To znikaj. Nie widzisz, że jestem zajęty?
Hunter przenosi wzrok na siedzącą obok szatynkę. O, cholera. Dopiero teraz ją rozpoznaje. Dziewczyna od łóżka.
– Mogę się chociaż napić? – stęka. Jest ciekawy, co ją tutaj przygnało. Nie wygląda na taką, która uganiałaby się za Travisem, ale pozory mylą, a wszystkie kobiety są przecież takie same.
– Oczywiście – odpowiada ze zdradzieckim błyskiem w oku. – Przeniesiemy się w jakieś ustronniejsze miejsce, prawda?
Obchodzi stolik i odsuwa jej krzesło.
Hunter spogląda na całą scenę z na wpół otwartymi ustami. Nie dowierza. Dlaczego sądził, że ona mogłaby zostać wyjątkiem, zaprzeczającym prawdziwości teorii? Odprowadza ich wzrokiem, aż znikają za filarem. Sięga po travisowe piwo. Ma nadzieję, że tajemniczej szatynce spodoba się nieco wytarta samochodowa tapicerka.


Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Ale informacja z poprzedniego posta wciąż aktualna. Ten rozdział potraktujmy jako chwilowe zaćmienie umysłu.  
Wydaje mi się, że muszę zrobić sobie całkowitą przerwę od pisania, bo ostatnio mam problem ze stworzeniem pojedynczego zdania. Albo, to druga opcja, napisać coś prostego, banalnego, co nie będzie wysysało ze mnie wszelkiej energii życiowej. Nienawidzę jesieni, chcę już śnieg, siarczysty mróz i narty na nogach. Wtedy będę szczęśliwa. 
Oficjalnie odpoczywam od blogowego świata, a nieoficjalnie zastanawiam się, czy w ogóle jest zapotrzebowanie na tego typu historie albo po prostu, krótko rzecz ujmując, moje historie. Dochodzę do wniosku, że chyba lepiej pisałoby mi się dla samej siebie, ale na razie nie chcę zamykać sobie furtki i palić mostów. Do końca roku planowo ma ukazać się tutaj jeszcze jeden rozdział. Liczę na to, że w ferworze przedświątecznych porządków i kuchennej krzątaniny doznam olśnienia, a jeśli nie to wtedy będę się martwić.