Betonowy
pomost kończy się jakieś pięć, góra siedem centymetrów od czubków czarnych
szpilek. Teraz już wie, że słono za nie przepłaciła. I na pewno nie powinna
zakładać ich na długi spacer nadmorską promenadą. Jeśli chciałaby być ze sobą
całkowicie szczera, musiałaby stwierdzić, że cała ta wyprawa zdecydowanie nie
była najlepszym z jej pomysłów. Miewała korzystniejsze, szczególnie te, które
zakładały siedzenie cicho jak mysz i nie wychylanie się spod swojej miotły. Tak
było lepiej. Bezpieczniej. I w jej stylu.
Z
każdym krokiem, który przybliżał ją do celu, traciła odrobinę z pierwotnej
odwagi. Teraz nie zostało jej już zbyt wiele. Okruch. Dogasający ogarek.
Niepokój wylazł z ukrycia, gdy stanęła twarzą w twarz ze złotą czaszką, dumnie
zdobiącą wschodnią ścianę pospolitego niskiego, szarego budynku na przystani.
Przez chwilę nieruchomo wpatrywała się w naprawdę przyzwoity kawałek street
artu. Konwencja trąciła lekko kiczem, ale autorowi graffiti nie sposób było
odmówić talentu. Na niewielkim placyku przed klubem stało kilka zaparkowanych
czarnych motocykli. Z takiej odległości nie była w stanie dosłyszeć żadnych
dźwięków dobiegających z wnętrza, ale już bez tego, po pobieżnej ocenie, miała
uzasadnione podejrzenia, żeby wnioskować, że będzie pasować tam jak kwiatek do
kożucha. Wątpliwości zalały ją niczym fala kulminacyjna. Zrobiła parę kroków do
tyłu i skręciła w lewo, na molo.
Po
piętnastu minutach tępego wpatrywania się w bezkres zatoki jest odrobinę
przemarznięta i bardziej skołowana niż na początku. Woda chlupie w starych
oponach porośniętych zielonkawymi glonami. Przycumowane do brzegu żaglówki
kołyszą się miękko. Jedyne jasne punkty w bezkresnej, czarnej dziurze.
Wystarczy jeden nierozważny ruch, chwila nieuwagi, zagapienie się w dal i
nieszczęście gotowe. Aż strach pomyśleć, co mogłoby się wydarzyć, gdyby cienki
obcas zaplątał się w rzuconą nieopodal starą, rozerwaną rybacką sieć. Tyle
możliwości, wszystkie na swój sposób intrygujące.
Nie dzisiaj.
W
wąskiej uliczce słychać pojedyncze głosy. Przezornie najpierw odsuwa się od
krawędzi, żeby móc spokojnie odwrócić się na pięcie. Po co tak wcześnie kusić
los? Grupa wyrostków szybko znika z pola widzenia. Nie zaszczycają jej nawet
przelotnym spojrzeniem. Długość ani szerokość geograficzna nie odgrywają żadnej
roli. Niektórzy zawsze i wszędzie pozostają niewidzialni.
Pomarszczona
tafla wody nie przykuwa dłużej jej uwagi. Stwierdza, że już się napatrzyła.
Czas do domu. Melodyjny stukot obcasów dodaje rezonu i tylko utwierdza w
przekonaniu, że podjęła słuszną decyzję. Spuszcza wzrok, kiedy przychodzi jej
obejść lokal z kiepskim logo na murze. Co w ogóle podkusiło ją, żeby zjawiać
się w tym miejscu? Odpowiedź jest oczywista, ale teraz wykazuje się daleko idącą
ignorancją.
Miętówkowe spojrzenie,
powtarza natrętny głos, który na stałe zamieszkał w jej głowie.
– To
niedorzeczne – mruczy, całą uwagę koncentrując na nierównych płytach
chodnikowych.
Powinna
była trzymać się tego, co powiedziała dziewczyna ze sklepu i spojrzeć prawdzie
w oczy. Nie ma szans. Racjonalizm
przede wszystkim. Trzeba porzucić zapalczywość i szalone pomysły i wrócić do
nudy i rutyny. Chłopak ze snów.
Też mi coś.
Kręci
głową i przyspiesza nieznacznie kroku. Im szybciej dotrze z powrotem do domu,
tym lepiej.
So have
you got the guts…
Alex
Turner sprawia, że zatrzymuje się jak sparaliżowana. Piosenka, która
zdominowała wszystkie jej playlisty na przestrzeni ostatniego roku. Katowana do
upadłego, a wciąż bezapelacyjny number one. Retoryczne, rzucone od
niechcenia pytanie? A może zaczepne i kuszące wyzwanie? Istota kryje się w
trzech prostych słowach - czy się ośmieli? Co ma do stracenia? Ociupinę własnej
godności i szacunku dla samej siebie, kilka gramów złudzeń. Nic, czego
wcześniej by nie przerabiała. Jakoś to przełknie. Co może zyskać? Nie wie, ale
istnieje wyłącznie jeden sposób, aby się o tym przekonać. Haust wieczornego
powietrza dla pokrzepienia. Dłoń zaciska się na zimnej klamce.
Dzięki
ci, Panie, za bilard, myśli brunet, gdy masywna sylwetka Paula oddala się do
pokrytego zielonym suknem stołu. Teraz może spokojnie skupić się na obiekcie
swoich obserwacji. Roztrząsanie pobudek, które przyprowadziły ją tutaj, zostawi
sobie na później. Są inne, palące i o niebo przyjemniejsze kwestie, których
kontemplacji warto się oddać. Z satysfakcją odnotowuje, że jest na co
popatrzeć.
Mierzy
ją nieśpiesznym spojrzeniem od stóp do głów, zatrzymując wzrok w miejscach,
które prawdziwy dżentelmen powinien ominąć. Masywny zegarek na srebrnej
bransolecie minutę temu wybił dziewiątą wieczorem. Dobre wychowanie odeszło w
zapomnienie. Galanteria ponownie da o sobie znać o poranku. Skromna, bordowa
sukienka robi dokładnie to, do czego została stworzona - miękko spowija
dziewczęcą, szczupłą sylwetkę, subtelnie zaokrągloną w strategicznych rejonach.
Akcentuje wąską talię i zgrabne nogi, w nienachalny i wykwintny sposób. Idealna
długość, dopasowany do tonu skóry kolor i, co najważniejsze, odpowiedni
rozmiar. Nie wygląda, jakby pożyczyła sukienkę od młodszej siostry. Nic niczego
nie opina, nic znikąd się nie wylewa. Prostota, klasa, tajemnica. Rozkosz i
sama słodycz.
Odchyla
się na odrapanym krześle z idiotycznym uśmieszkiem na ustach. Jest świadom jego
obecności, ale nie potrafi się przed nim powstrzymać. Samo patrzenie na nią
sprawia mu niewypowiedzianą przyjemność. Jego mózg wysyła czytelny komunikat w
dolne partie. Zanim zdąży się zorientować w sytuacji, powoli okrąża stolik i już
zmierza w jej kierunku.
Ciekawskie
oczy dziecka błądzą po szarych ścianach i ciemnych zakamarkach przestronnej
sali. Kilka masywnych kolumn podtrzymuje niski sufit, z którego zwisają proste,
czarne żyrandole. Większość stolików jest pustych, ale szerokie filary
zasłaniają widok na pozostałe. Solidny bar lśni w blasku ostrych żarówek.
Flakonik z kadzidełkiem stoi samotnie na blacie. Cienka spirala dymu pnie się
ku górze w monotonnym tempie.
Jest
zaskoczona tym, co widzi. Jeśli spodziewała się podrzędnej punkrockowej knajpy
pełnej życiowych wykolejeńców, najwyraźniej trafiła pod zły adres. Tutaj
powietrze wypełnione jest słodkim, egzotycznym zapachem, a kryształowe
popielniczki skrzą czystością. Nie czuć zwietrzałych trunków ani duszącej woni
tytoniu. Gołym okiem widać kobiecą rękę.
Przyjemna
aranżacja w żaden sposób nie wpływa na nią kojąco. Niepewnie przesuwa dłonią po
rozwianych wiatrem kosmykach. Panująca na dworze wilgoć lekko spuszyła je i
splątała. Mężczyźni siedzący przy jednym ze stolików wybuchają głośnym
śmiechem. Któryś z nich dostrzega zagubioną owieczkę, w każdej chwili gotową do
ucieczki. Posyła jej spojrzenie znad szerokiej szklanki z czymś, co
prawdopodobnie jest starym, dobrym Jack’iem, po czym kurtuazyjnie kiwa głową i
powraca do rozmowy z towarzyszami.
Instynktownie
cofa się o krok i wpada na coś wysokiego i twardego. Nim uda jej się
pospiesznie wybąkać przeprosiny, ciężkie dłonie lądują na wąskich biodrach.
–
Dlaczego uciekasz? – pyta znajomy głos.
Minimalnie
się rozluźnia, gdy ciepły szept wplata się w jej włosy. Została przyłapana na
gorącym uczynku.
Travis bezbłędnie
orientuje się w sytuacji i nie czeka na kolejny ruch z jej strony. Swoje już
zrobiła, przychodząc tutaj. Oczywiście dla niego. Co do tego nie ma
najmniejszych nawet wątpliwości.
Czym
prędzej łapie ją za rękę i ciągnie do swojego stolika. Dobrze się składa, że
wybrał ustronne miejsce. Zaciemniony kąt i dwa filary zapewniające maksimum
prywatności. Nie chciał, żeby zawracano mu głowę, ale po raz kolejny dla niej
jest w stanie zrobić wyjątek. Czuje, że bardzo łatwo mogłoby mu to wejść w
krew.
Sadza
ją na rozchybotanym krześle niczym szmacianą lalkę. Przez ułamek sekundy ma
ochotę sięgnąć po skórzaną ramoneskę, ale w ostatnim momencie porzuca ten
pomysł. Próbuje ukryć drżące dłonie w jej kieszeniach. Nieumiejętnie. Zauważył.
Podobnie jak rozbiegany wzrok zastraszonego zwierzęcia i nieporadność, czającą
się w jej ruchach.
Musi
przejąć pałeczkę.
Travis
pochyla się nad dziewczyną, z jedną dłonią wspartą o chłodny blat, drugą
zaciśniętą na oparciu jej krzesła. Czuje się uwięziona. Wcześniejsze poczucie
ulgi rozpływa się w powietrzu niczym kamfora. Spina się, ale strach nie zdąża
na czas, spłoszony przez skierowanie jej myśli na inne tory.
–
Napijesz się czegoś?
Ledwo
dostrzegalne skinienie. Odwraca się w jego stronę. Miętowe tęczówki wpatrują
się w nią z zaskakującym spokojem i pewnością. Całkowicie kontroluje sytuację.
Chyba jej to odpowiada. Przyzwyczaiła się, że ktoś inny trzyma ster. Nie ma nic
przeciwko, żeby to on napisał scenariusz tego wieczoru.
– Mają
tutaj sok?
–
Zobaczę, co da się zrobić. – Mruga i znika za masywną kolumną.
Nie
potrafi okiełznać głupkowatego uśmiechu, który zdaje się już na dobre zadomowił
się na jego ustach. Jest w niej coś niebywale rozbrajającego. W porównaniu z
dziewczynami, które do tej pory stawały na jego drodze, stanowi coś w rodzaju
pojedynczej sztuki wymarłego niemalże gatunku. Zagrożonego okazu, który należy
objąć ochroną. Dobry Boże, chętnie podjąłby się tej misji.
Staje
przy barze i zamawia szklankę soku. Trafia na porzeczkowy. Barmanka, która
zastępuje Molly, posyła mu przydługie spojrzenie. Na próżno. Robi na nim
wrażenie podobne do ziarnka piasku na pustyni. Płaci za napój i wraca do
stolika. Jej obecność przy nim bierze za dobrą monetę. Pochyla się nad blatem
ze wzrokiem utkwionym w słodkiej buźce.
–
Mógłbym wpatrywać się w ciebie całe wieki…
Rumieniec.
–… ale
nie ukrywam, że twoja obecność w naszych skromnych progach wyjątkowo mnie
nurtuje.
Szatynka
nerwowo przygryza dolną wargę. Zabawne. Zupełnie nie przewidziała takiego
obrotu spraw. Kolejny dowód na to, że odrobina spontaniczności nie przynosi
niczego dobrego. Czuje, że wszelakie sensowne myśli wywietrzały jej z głowy.
Bardzo chciałaby wyglądać na pewną siebie, ale przeciągające się milczenie zdradza
naprędce utkany plan.
Wzdycha
zrezygnowana i podnosi wzrok. Światło lamp wydobywa z jego włosów czekoladowe refleksy.
–
Musisz o czymś wiedzieć – zaczyna niepewnie jak akrobata, stawiający pierwszy
krok na cienkiej linie.
W
zielonych oczach pojawia się żywe zainteresowanie. Podpiera brodę na pięści i
bezwstydnie wpatruje się w urocze rumieńce na jej policzkach. Na pewno są
naturalne, wywołane zakłopotaniem, a nie wprawnymi muśnięciami pędzla. Smukłe
palce o krótkich, lekko zaokrąglonych paznokciach, pociągniętych mlecznym
lakierem, zaciskają się na szklance. Cienka niczym pajęcza nić bransoletka co
chwilę miękko spływa po szczupłym nadgarstku. Tylko perfumy, których użyła,
całkowicie do niej nie pasują. Ich zapach spowija go jak sieć i nie jest w
stanie logicznie myśleć. W istocie w
ogóle nie jest w stanie myśleć, może tylko czuć, a jest co. Gdyby zamknął oczy
i skupił się na uwodzicielskim zapachu, prawdopodobnie byłby w stanie zapomnieć o
tym, z kim ma do czynienia. A wtedy mógłby przeszarżować. Tego by nie chciał. Jest
taka ujmująca i urzekająca. I w tym doznaniu całkowicie dziewicza. Nawet fakt,
że czyta z niej jak z otwartej księgi, nie redukuje jego ekscytacji. Jeśli chce
igrać z ogniem, nie będzie jej powstrzymywał. Niech się nim nacieszy. Przyszła
tu dla niego. Oto on, Travis Pearce oddaje się kobiecie na srebrnej tacy. Po
raz pierwszy. Czy ostatni? Któż to wie...
Twoje zdrowie, piękna.
– Tu
jesteś! – Zziajany Hunter, nie bacząc na nic, dopada krzesła i siada ciężko,
dysząc głośno. – Dzwonię do ciebie od godziny – mówi z wyrzutem.
– Pali się? – Głos bruneta pozbawiony jest
śladowych ilości sympatii i ciekawości.
– No
nie, ale…
– To
znikaj. Nie widzisz, że jestem zajęty?
Hunter
przenosi wzrok na siedzącą obok szatynkę. O, cholera. Dopiero teraz ją
rozpoznaje. Dziewczyna od łóżka.
– Mogę się
chociaż napić? – stęka. Jest ciekawy, co ją tutaj przygnało. Nie wygląda na
taką, która uganiałaby się za Travisem, ale pozory mylą, a wszystkie kobiety są
przecież takie same.
–
Oczywiście – odpowiada ze zdradzieckim błyskiem w oku. – Przeniesiemy się w
jakieś ustronniejsze miejsce, prawda?
Obchodzi
stolik i odsuwa jej krzesło.
Hunter
spogląda na całą scenę z na wpół otwartymi ustami. Nie dowierza. Dlaczego sądził, że ona mogłaby zostać wyjątkiem, zaprzeczającym prawdziwości teorii? Odprowadza ich
wzrokiem, aż znikają za filarem. Sięga po travisowe piwo. Ma nadzieję, że tajemniczej
szatynce spodoba się nieco wytarta samochodowa tapicerka.
Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Ale informacja z poprzedniego posta wciąż aktualna. Ten rozdział potraktujmy jako chwilowe zaćmienie umysłu.
Wydaje mi się, że muszę zrobić sobie całkowitą przerwę od pisania, bo ostatnio mam problem ze stworzeniem pojedynczego zdania. Albo, to druga opcja, napisać coś prostego, banalnego, co nie będzie wysysało ze mnie wszelkiej energii życiowej. Nienawidzę jesieni, chcę już śnieg, siarczysty mróz i narty na nogach. Wtedy będę szczęśliwa.
Oficjalnie odpoczywam od blogowego świata, a nieoficjalnie zastanawiam się, czy w ogóle jest zapotrzebowanie na tego typu historie albo po prostu, krótko rzecz ujmując, moje historie. Dochodzę do wniosku, że chyba lepiej pisałoby mi się dla samej siebie, ale na razie nie chcę zamykać sobie furtki i palić mostów. Do końca roku planowo ma ukazać się tutaj jeszcze jeden rozdział. Liczę na to, że w ferworze przedświątecznych porządków i kuchennej krzątaniny doznam olśnienia, a jeśli nie to wtedy będę się martwić.
Wydaje mi się, że muszę zrobić sobie całkowitą przerwę od pisania, bo ostatnio mam problem ze stworzeniem pojedynczego zdania. Albo, to druga opcja, napisać coś prostego, banalnego, co nie będzie wysysało ze mnie wszelkiej energii życiowej. Nienawidzę jesieni, chcę już śnieg, siarczysty mróz i narty na nogach. Wtedy będę szczęśliwa.
Oficjalnie odpoczywam od blogowego świata, a nieoficjalnie zastanawiam się, czy w ogóle jest zapotrzebowanie na tego typu historie albo po prostu, krótko rzecz ujmując, moje historie. Dochodzę do wniosku, że chyba lepiej pisałoby mi się dla samej siebie, ale na razie nie chcę zamykać sobie furtki i palić mostów. Do końca roku planowo ma ukazać się tutaj jeszcze jeden rozdział. Liczę na to, że w ferworze przedświątecznych porządków i kuchennej krzątaniny doznam olśnienia, a jeśli nie to wtedy będę się martwić.